U progu Nowego Roku rusza zawsze machina podsumowań tego, co działo się w ciągu ostatnich miesięcy. Równocześnie startuje giełda pomysłów, co przyniosą kolejne. No właśnie, co przyniosą w social media?
Analiza zachowań ludzi w internecie pozwala przypuszczać, że
niewiele się zmieni. Dr Jan Zając, właściciel Sotrendera, mówił na jednym z
ostatnich Czwartków Social Media, że większość budżetów reklamowych nadal
będzie zorientowana na Facebooka. „Duże firmy, zwłaszcza usługowe, będą w
większym stopniu wykorzystywać kanały społecznościowe w obsłudze klienta,
przykładając coraz większą wagę do udzielania odpowiedzi i rozwiązywania
problemów użytkowników” – uważa Zając. Teza ta potwierdza, że SM (nie tylko
Facebook, ale i np. blogi korporacyjne), to dobry kanał do budowania relacji z
odbiorcami marki. Pomagają w utrzymywaniu żywej interakcji, angażowaniu
odbiorców do włączania się w dyskusje (kreowanie ich na liderów opinii) oraz w
gaszeniu firmowych pożarów. Świadomie korzystając z social media, w razie
nieporozumień na linii brand-klient, żółć katalizuje się w jednym kanale i nie
rozlewa na całą sieć. Łatwiej wtedy o szybsze i okupione mniejszym rozlewem
krwi rozwiązania.
Źródło: Dreamstime.com
Jan Zając w tym samym wystąpieniu przekonywał, że trudno
dzisiaj o jasną prognozę dla rozwoju Twittera. Powód? „W Polsce zyskał trochę gębę
środowiska polityków, dziennikarzy i nastoletnich miłośniczek talentu Justina
Biebera” – twierdzi twórca Sotrendera. Jego opinia odsyła mnie do grudniowego
„Pressa”, gdzie Konrad Piasecki (RMF FM) analizuje Twittera pod kątem jego
domniemanego upodabniania się do FB. Piaseckiemu daleko o stwierdzenia, że Tt
się Facebookizuje, banalizuje, że zaczynają rządzić nim modne zdjęcia zamiast
rzeczowych debat i ciekawych linków. Zdaniem dziennikarza nie ma w ogóle czegoś
takiego jak Twitter, są raczej Twittery – każdy z użytkowników tego mikrobloga
tworzy swój własny Tt. Możliwość skomponowania indywidualnej listy
obserwowanych osób pozwala na zbudowanie swojego własnego e-świata, który może
być wartościowy, bogaty w mocne tezy, informacje z życia publicznego,
pozbawiony nowinek o Justinie Bieberze i grupie One Direction (wskazania
Piaseckiego).
Ale na tym wyliczanie zalet Tt się kończy, dziegieć
zastępuje miód. Konrad Piasecki tłumaczy w grudniowym wydaniu magazynu „Press”,
że możliwość selekcjonowania obserwowanych zdarzeń, to pewne zamykanie się na
inne przekazy, tworzenie zamkniętej grupy, gdzie zaczynają dominować albo tylko
poważne, albo tylko „justinowe” wątki. Z czasem przychodzi coraz większe
zmęczenie, a „dyskusje” na Twietterze sprowadzają się nie do rzeczowych
argumentów, a do wzajemnego wytykania błędów ortograficznych. Poza tym, jak
zauważa Piasecki, w Polsce Tt raczej bywa niż jest poważnym narzędziem w rękach
np. dziennikarzy. Ci, którzy oglądali serial „The Newsroom” wiedzą, jak dużą
rolę Tt odgrywał w redakcji wiadomości wieczornych dowodzonych przez Willa, Mac
i Charliego. Wierni fani „Newsroomu” pamiętają Neala, który za pomocą Twittera,
idąc po nitce do kłębka, potrafił namierzyć ważne, i często jedyne, źródło
informacji. Nasz rodzimy Tt rzadko bywa wykorzystywany do dziennikarskich
śledztw – ubolewa Piasecki.
Pytanie tylko, czy Twitter – mikroblog, który może prowadzić
każdy z nas – użytkowników sieci, to naprawdę wiarygodne źródło informacji?
Wadą i zaletą internetu jest jego otwartość, ogólna dostępność, pełen
egalitaryzm. Każdy może tworzyć treści i zamieszczać je w sieci. Tylko
pozostanie w stanie wzmożonej czujności i nie usypianie zdrowego rozsądku
pozwoli na refleksję, że jakaś twitterowa nowina to może wcale nie hot news, a
fake news...
AG
0 komentarze: