Choć rażą nas zapożyczenia językowe, coraz częściej wplatamy do codziennych wypowiedzi obce słowa. Dlaczego? To chyba znak czasów. A przecież język polski jest ą-ę. Musimy w to uwierzyć.
Materiał „Co mówią: w agencji reklamowej” obejrzało na YT już
prawie 1,5 miliona internautów. Na facebookowych tablicach linki do tego wideo
pojawiały się na początku stycznia jak grzyby po deszczu – lajkom i
udostępnieniom nie było końca. Wirtualna publiczność chętnie przyglądała się
tworzeniu kreatywnej kampanii reklamowej, prowadzonej przez direct digital
think thank copywriterów, którzy chcą wypromować swagową markę, mają drive’a na
ten case, chodzą na appointmenty, czasem przytrafiają im się sick leave’y,
czytają short briefy i wykorzystują w kampanii placement. Humorystyczna scenka
z udziałem Saatchi&Saatchi nie była jednak tylko pastiszem pracy w agencji
reklamowej. Wiele osób zaangażowanych zawodowo w rynek reklamowy dostrzegło w
krzywym zwierciadle You Tube’a swoją codzienność.
Źródło: You Tube
Ale odbiór popularnego wideo z agencją reklamową w roli
głównej jest dużo szerszy. Zwraca uwagę na zadomowione na dobre w języku
polskim zapożyczenia. Przecież po anglicyzmy nie sięgają tylko think thank
copywriterzy. Język angielski wyrósł na osobny byt kulturowy, z którego
korzystanie stało się modą, w niektórych kręgach zyskując status obowiązkowości.
Wystarczy przyjrzeć się nastolatkom,
którzy noszą na głowach beanie (rodzaj czapki), na koszulkach manifestują, że
żyją według zasady YOLO (You Only Live Once), wrzucają zdjęcia trawionego
właśnie lunchu (bo nie obiadu) na Insta (przyrostek „–gram” jest passe), ciągle
tweetują, lajkują albo hejtują (bo jeśli nie ma cię w social media – nie
żyjesz). Dla nich język angielski nie jest osobnym językiem, jest naturalną
częścią języka polskiego.
W 2005 roku CBOS przeprowadził badanie, które miało
wyjaśnić, jaki jest stosunek Polaków do języka ojczystego. Co się okazało? Że
ponad 1100 dorosłych respondentów, którzy wzięli udział w sondażu, wskazało na
masowe zapożyczenia z obcych języków jako na jedno z najbardziej rażących
zjawisk w rodzimej mowie (zaraz po używaniu wulgaryzmów). Co piąty ankietowany
zwrócił uwagę, że każdy z nas jest odpowiedzialny za wyznaczanie poprawności
językowej, a prawie 40% stwierdziło, że sposób mówienia określa poziom człowieka
– jego kulturę i inteligencję.
Na straży wysokiej kultury i inteligencji Polaków stoi
prawo. Nie wszyscy wiedzą, że istnieje ustawa o ochronie czystości języka. Ale
jak informowała kiedyś „Rzeczpospolita”: „Ciało powołane do obrony czystości
języka nie ma żadnych uprawnień i jego jedynym osiągnięciem jest przyjmowanie
coraz większej liczby skarg na zaśmiecających naszą mowę”. Dziennik pisał, że w
Polsce deweloperzy nie budują już domów i bloków tylko „residence” i
„apartaments”, biurowce to „city towers”, a stadiony – „areny”, w witrynach
„shopów” wiszą zapowiedzi letnich i zimowych „sales”. Stanowiska pracy oblegane
są przez account menagerów, team leaderów i creative directorów. „Jako
użytkowników języka nas to razi, ale czym innym jest nasze poczucie
stanowczości językowej, a czym innym poczucie prawa” – przekonywała w
„Rzeczpospolitej” dr Katarzyna Kłosińska, sekretarz Rady Języka Polskiego PAN.
Dr Kłosińska podkreślała, że RJP może co najwyżej opiniować i doradzać, a to za
mało, by chronić język polski przez naleciałościami z zagranicy.
A co możemy zrobić my? Przy okazji zbliżającego się Dnia
Języka Ojczystego (21 lutego) możemy uwierzyć, że język polski jest ą-ę, jak
przekonywała w zeszłorocznej kampanii RJP. I tworząc firmowe wydawnictwa starać
się poprawnie z niego korzystać. Jeśli zależy nam na skutecznej komunikacji
powinniśmy zacząć od treści i dbać, by były jak najbardziej zrozumiałe.
Pamiętając, że pracownik linii produkcyjnej, który też jest odbiorcą firmowej
gazety czy newslettera, nie musi wiedzieć, czym jest zapowiadany w magazynie
„event”.
AG
0 komentarze: